Mknęliśmy wzdłuż wybrzeża w
kierunku ostatniego przystanku podróży –Safranobolu. Droga nie wydawała się
długa, więc zatrzymaliśmy się na dwa przystanki. Pierwszy przed Abaną, gdzie
duże fale wzbudziły entuzjazm mojego syna. Drugi raz w Inebolu. Miasteczko
rozciągało wśród pięknych, zielonych pagórków. Przez środek płynęła zaśmiecona,
wysychająca rzeczka. Wzdłuż nabrzeża stały pickupy i samochody dostawcze. Na
małym bazarku i na głównej ulicy rolnicy i rzemieślnicy handlowali swoimi
towarami. Szedłem wzdłuż stoisk z chustami, siodłami, owocami. Połowa kramów
oferowała czosnek, z którego hodowli Inebolu słynęło. Zatrzymałem się obok
grupki zawzięcie dyskutujących mężczyzn. Jeden z nich, wysoki i wysuszony,
sprzedawał, na naprędce zorganizowanej ladzie, naręcza czosnku. Ubrany był
typowo –brązowe spodnie i marynarka, koszula i czapka, jednak stan ubrań
zdradzał biedę. Postanowiłem kupić jego produkty. Uwielbiam czosnek, a ten
tutejszy w niczym nie przypominał chińskich podróbek sprzedawanych w polskich
supermarketach. Lepki i pachnący tworzy inną jakość potraw. Spytałem o cenę, a
kiedy mężczyzna ją podał, poprosiłem o 3 kg (30 TL). Odchodząc uśmiechałem się
długo, mając przed oczami jego szczęśliwe i zdziwione spojrzenie. Nieczęsto
zdarzali mu się klienci wykupujący pół towaru bez targowania się. Odjeżdżając,
na rubieżach miasta, minąłem dymiące wysypisko śmieci, położone tuż na rzeką.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej
zatrzymałem się na stacji benzynowej. Podczas płacenia odkryłem, że z portfela
zniknęły wszystkie dokumenty samochodu. Szybkie przeszukanie bagaży nie
przyniosło żadnych rezultatów. Poczułem się nieswojo. W kraju, gdzie fakt
wjazdu samochodem dokumentuje się specjalnym wpisem w paszporcie, nie wyglądało
to zbyt dobrze. Było jeszcze wcześnie a najbliższym dużym miastem okazało się
Kastamonu. Postanowiłem zgłosić tam policji fakt zaginięcia dokumentów.
Po kilkudziesięciu minutach
byliśmy na miejscu i przy głównej ulicy znalazłem okazały budynek policji. Po
wejściu do dużego holu nie spotkałem nikogo i dopiero błądząc chwilę po pustych
korytarzach odnalazłem pierwszego mundurowego. Spróbowałem niemieckiego i
angielskiego, ale mimo ogromnych chęci rozmówcy nie był on w stanie pojąc ani
słowa. Po chwili zadzwonił gdzieś i zaproponował kawę. Kilka minut później
pojawił się młody człowiek w obstawie dwóch funkcjonariuszy. Niski, lekko
łysiejący, był ubrany w drogi garnitur, co zdradzało wyższą szarżę. „I speak
English” rzekł. Na mój potok słów odpowiedział nic nierozumiejącym spojrzeniem.
„Not so fast Sir”. Zrozumiałem, że muszę swój problem ująć w prostsze słowa. Po
chwili udało mi się wyłuszczyć w czym rzecz. Mężczyzna okazał się komendantem
regionu a sprawa nie leżała w jego kompetencjach. Jednak przydzielił nam
eskortę i kazał odwieźć na posterunek miejski policji. „Turkish police are good
people” –pożegnał się ze mną komendant.
Nasz nowy towarzysz wyglądał jak
wycięty z filmu o trochę zepsutych gliniarzach. Nosił brązowa koszula i
marynarkę, spod której wystawała niedbale kabura pistoletu. Nieogoloną twarz
rozjaśniał uśmiech, kiedy dowcipkował po turecku mrugając do mnie
porozumiewawczo, tak jakbym pojmował jego żarty. Po dziesięciu minutach
dotarliśmy do posterunku miejskiego. Eskortujący nas porozstawiał szeregowych
stójkowych po kątach i wytłumaczył dyżurnemu o co chodzi. Siedziałem w sali
przyjęć, pod ogromnym portretem Ataturku, mając przed oczami cytaty z jego
przemówień. Nie działo się zbyt wiele, a oczekiwanie przerywali jedynie kolejni
policjanci, którzy przychodzili popatrzeć, kto u nich zawitał. Po jakimś czasie
dostałem kawę od mężczyzny, który zagadnął po niemiecku. Minęła już prawie
godzina od kiedy przyjechałem i traciłem nadzieję na kontakt z kimkolwiek.
Jednak on po zamienieniu paru słów i wspomnień o swojej pracy w Niemczech,
poszedł w swoją stronę. Po dwóch godzinach młody funkcjonariusz zaprowadził mnie
do pokoju by, za pomocą Google Translate, oznajmić: wir warten auf Ubersetzer.
Próbowałem wytłumaczyć, że nie ma potrzeby, że jego kolega mówi po niemiecku, ale
on wciąż wskazywał na ekran komputera –wir warten auf Ubersetzer. Zaproponował
też kolejną kawę i udostępnił komputer mojemu synowi, by grą zabił upływający
czas. Powoli zmierzchało i byłem głodny, miałem też okazje być świadkiem scysji
dwóch młodych kobiet, skarżących się jedna na drugą policjantom. Nic nie
rozumiałem ale z przyjemnością obserwowałem ich emocjonalne gesty i grymasy.
Mężczyźni traktowali je mocno protekcjonalnie, jednocześnie bezradnie poddając
się natłokowi wypowiadanych przez panie słów. W końcu sprawa była jednak
załatwiona, a ja czekałem dalej.
Zapadł wieczór i wszyscy zajęli się
jedzeniem, w końcu był ramadan i trudno było się dziwić, że po dniu postu
pożywny posiłek był najważniejszy. Kiedy wszyscy skończyli i ospale
przechadzali się po pokojach, do budynku wparował komendant miejski policji w
towarzystwie młodej pary. Sprawy potoczyły się szybko. Komendant zaprosił mnie
do swojego gabinetu gdzie czekało dwoje jego młodych towarzyszy oraz policjant
z przygotowaną maszyną do pisania. Rozpoczął się dziwny spektakl. Komendant
mówił do kobiety, ta przekazywała to w dziwnym języku swojemu towarzyszowi, a
ten w niezgrabnym angielskim mówił do mnie. W odwrotną stronę sytuacja była
identyczna, ja mówiłem po angielsku po chłopaka, ten do dziewczyny, a ona do
komendant. Na koniec komendant przekazywał policjantowi co ma pisać. Po krótkiej
rozmowie okazało się, że moi tłumacze są Irańczykami, czekającymi na możliwość
wyjazdu na zachód. Byli ładnymi ludźmi, ciemnowłosi i szczupli. Nosili się
europejsko i nie przystawali do tutejszej rzeczywistości. Dorabiali jako
tłumacze w miasteczku, gdzie niewiele osób mówiło po angielsku. Była dziesiąta
gdy otrzymałem efekt wspólnej pracy zespołu –jedną kartkę papieru zapisaną po
turecku. Komendant zapewnił mnie, że będzie honorowana na wszystkich granicach
świata.
Policjanci zatroszczyli się o
nasz nocleg, proponując znalezienie hotelu. Ja jednak, bojąc się, że zawiozą
nas do najdroższego przybytku w mieście, postanowiłem poszukać szczęścia na
własną rękę. Wyszliśmy w towarzystwie Irańczyków i szybko znalazłem nocleg. Nie
zostało zbyt wiele czasu na zwiedzanie Kastamonu. Musiał wystarczyć spacer
główną ulicą, przedzieloną w środku kanałem z płynącą wodą. Miasto zrobiło na
mnie dobre wrażenie i kiedyś z pewnością tam wrócę. Niestety następnego dnia
nadszedł czas wyjazdu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz