sobota, 25 stycznia 2014

Ukraina. Część I. Granica.


Granice między państwami fascynują mnie. Dziwna, często niewidoczna linia, po przekroczeniu której wszystko się zmienia. Ludzie wyglądają inaczej, inaczej mówią, jedzą i mieszkają. Nie sposób zrozumieć, dlaczego sąsiedzi żyjący po obu stronach tej linii, czasami w odległości mniejszej od kilometra, nie znają się nawzajem i nie popijają piwka przy sąsiedzkim grillu. Może należałoby użyć czasu przeszłego? Z południowym sąsiadem, Czechami, łączą Polaków wspólne szlaki górskie i ponad graniczne inicjatywy turystyczne. Na teren zachodniego sąsiada, Niemiec, przeniknęliśmy już dawno, stając się drugą po Turkach mniejszością. Przygraniczne Gorlitz zamieszkują Polacy z uwagi na niższe czynsze. Granice wciąż istnieją, ale brak mi ich dawnej, przed szengenowskiej wyrazistości. Gdy pierwszy raz przekraczałem posterunki celne, jedynie na podstawie dowodu osobistego, miało to dla mnie coś z świętokradztwa. Ale gdy posterunki zniknęły, pierwszą radość, szybko zastąpił żal. To był koniec namacalnego bytu, który skonał i przeszedł w inny wymiar. Dzisiaj wciąż szybciej bije mi serce, gdy przejeżdżam z Lubawki do Nachodu, czy ze Zgorzelca do Gorlitz. Jednak, gdzie tym granicom do budzących grozę wspaniałych wież strzelniczych i zaoranej ziemi pomiędzy Armenią i Turcją.
Garnica pomiędzy Armenią i Turcją. W tle widać Ararat, a na pierwszym planie terytorium niczyje i pas zaoranej ziemi.
Dziś jednak podróżowałem w kierunku prawdziwej Granicy, prawdziwych posterunków i żołnierzy z karabinami przewieszonymi przez ramię. Krajobraz zmieniał się za oknem. Wspaniała mieszczańskość Dolnego Śląska ustąpiło uporządkowaniu Opolszczyzny, by, po minięciu Krakowa, utonąć w brzydocie i chaosie Podkarpacie. Czułem bliskość granicy. Architektura była inna i ludzie inaczej ubrani. Widziałem zmianę w rejestracjach samochodów i w przydrożnych napisach zachęcając do kupna mebli. Imperium tutaj miało swoje kresy. Jak mur Hadriana bronił Rzym przed barbarzyńcami, tak pomiędzy dwoma słowiańskimi narodami powstała umocniona linia dzieląca świat na zachodni porządek i wschodni chaos. Za nią rozciągała się ziemia nieznana, niezrozumiała dla przeciętnego Europejczyka. 
Ukraina. Przydrożny bazarek.
Długa kolejka samochodów podkreślała wagę przejścia granicznego. Nie było tu jednak germańskiego porządku. Niektórzy kierowcy mijali nas lewym pasem, w sobie wiadomy sposób dochodząc do początku kolejki. Inni korzystali z chwilowej nieuwagi stojących w kolejce i gdy ci zbyt wolno ruszali, zostawiając przed sobą pustą przestrzeń, wciskali się w to miejsce. Nikogo to nie oburzało. Był upał. Przy drodze nie było sklepików, barów czy choćby toalet. Samochody posuwały się wolno, więc gdy w końcu ujrzałem posterunki, spodziewałem się zobaczyć również proces dokładnych kontroli, którym poddawani byli wyjeżdżający. Tak jednak nie było. Kierowcy podawali paszport, dostawali pieczątkę i jechali dalej. Jednak by pieczątkę uzyskać, należało czekać. Tak witał mnie wschód. Tutaj urzędnik znaczył więcej. Jakąż wagę miała by jego decyzja, choćby w postaci pieczątki, jeśli uzyskać można by ją szybko i w sposób niezauważalny? Ten „wystany” stempelek dopiero nabierał znaczenia, a przez to i sama Granica wydawała się potężniejsza. Jej przejście miało smak inicjacji, powitania w innej, nieznanej kulturze.
Tak więc, po pięciu godzinach spędzonych w ślimaczo poruszającej się kolejce, stanąłem poza Granicą Imperium. Na ziemi nieznanej, na zachodnich rubieżach Ukrainy.
Ukraina. Pani w bikini prowadzi krowę wzdłuż drogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz