poniedziałek, 10 lutego 2014

Ukraina. Część II. Źródło Św. Anny.


Jechaliśmy przez zielone wzgórza krainy, której nazwa przywodzi u moich rodaków wyłącznie złe skojarzenia –Wołynia. W widoku mijanych pól brak było charakterystycznej dla Polski szachownicy. Wokół mnie rozciągały się monokultury. Znikające za horyzontem uprawy słonecznika i kukurydzy. Zatrzymałem się przy jednej z nich. Pagórkowaty teren zielenił się, miejscami przebarwiając w żółć i pomarańcz. Zerwałem jeden strąk i spróbowałem. Znałem ten smak. Przede mną rozciągało się gigantyczne pole soi. Z pewnością było własnością jednego z koncernów, które niczym dawne kołchozy przejęły ziemię i odebrały rolnikom rację bytu. Rolnikom, którzy nie zdołali zaistnieć w wolnej Ukrainie. Dwadzieścia pięć lat temu mieszkańcy mijanych, niechlujnych i chaotycznych wiosek byli kołchoźnikami, dziś właściwie są tym samym -robotnikami rolnymi. Pozbawieni dumy wypływającej z faktu posiadania własnych hektarów ziemi, egzystują w małych osadach.  Rolnictwo indywidualne, przetrącone przez lata komunizmu, nigdy się nie podniosło, pozostawiając miejsce wielkim firmom agrarnym. W 1989 roku nie było na Ukrainie żadnego prywatnego gospodarstwa rolnego. W 1992 roku było ich nieco ponad 14 tyś, by w 2004 dojść do liczby 42 tyś. W podobnym czasie w Polsce (2006 rok) było ich 2 mln 845 tyś -68 razy więcej!
Soja, wszędzie soja
Mijane wioski różniły się od galicyjskich. Już tamtym daleko było do zachodniego ładu. Wołyńske wyglądały znacznie gorzej. Bezładnie rozrzucone chałupy, rozpadały się przytłoczone starością. Wiejskie drogi nigdy nie zaznały asfaltu czy choćby bruku. Mieszkańcy tych terenów znajdowali pociechę w religii, gwałtownie odradzającej się na Ukrainie. W pobliżu znajdowały się przynajmniej dwa promieniujące ośrodki wiary: Ławra Poczajewska i Źródło Św. Anny koło Krzemieńca. 
Źródło było trudne do znalezienia, właściwie nie wiedziałem gdzie dokładnie położone. Jechaliśmy długo, gdy w końcu uratowała nas przerdzewiała, blaszana tablica pokazująca kierunek. Skręciłem zgodnie z jej wskazaniami. Wkrótce rozpoczęły się zabudowania a łąka obok drogi zamieniona została w prowizoryczny parking. Zaparkowałem wśród kilkudziesięciu samochodów. Miejscowych rejestracji było mało. Przeważały kijowskie, ale obok nich również rosyjskie, a nawet polskie. Nie było tu podziału na biednych i bogatych, pośród wysłużonych aut stały luksusowe SUVy.
Kramy z dewocjonaliami
Wzdłuż drogi ciągnął się biały płot, zza którego pyszniły się błękitne budyneczki zwieńczone złotymi kopułami. Po przejściu przez bramę znalazłem się na brukowanym placu otoczonym sukiennicami, które wypełniały stragany z dewocjonaliami. Kilkunastu pątników oglądało miniaturki ikon, buteleczki z wodą i wiszące na wieszakach długie szlafroki z niskiej jakości bawełny. Religijny kicz jest ponadnarodowy, takie same stragany spotkać można w Częstochowie czy Medjugorie. Za placem widać było ukwieconą studnię i małą cerkiewkę. Budynki byłe nowe i zadbane. Pomalowane w trzy kolory: błękit, biel i złoto. Za cerkiewką znajdowało się święte źródło. Zobaczyłem szerokie, drewniane schody kończące swój bieg na niecce basenowej wypełnionej błękitną wodą.
Źródło Św. Anny
Jak głosiły tablice z opisem historii źródła, kąpiel w nim i trzykrotne zanurzenia zapewniało przychylność Św. Anny. Wiele osób chciało skorzystać z takiej okazji. Mężczyźni i chłopcy ubrani byli jedynie w slipki. Kobiety natomiast, miały na głowach chusty a ciała zakryte powłóczystymi szlafrokami, które widziałem przy wejściu. Po wyjściu z wody, mokra bawełna oklejała ich nagie ciała, eksponując wydatne wdzięki. Zimna woda sprawiała, że sutki Pań radośnie sterczały potęgując komizm sytuacji. To jednak nie przeszkadzało nikomu, ciało było wszakże zakryte. Wykąpać się też chciała dziewczynka ubrana w bikini, wyglądająca na nie więcej niż dwanaście lat. Jednak widok jej ledwie rysujących się piersi, wzbudził czujność strażnika. Po chwili została wyproszona, by swą odkrytą cielesnością nie burzyć harmonii miejsca. 
Tak można
A tak już nie
Ja również pragnąłem zostać obmytym ze wszystkich grzechów. Rozebrałem się i ruszyłem w dół. Woda była lodowata. Jak później przeczytałem, miała stałą temperaturę 4 stopni. Wokół panował niemiłosierny upał, więc kąpiel przypominała skok do przerębla po wyjściu z bani. Widok młodego księdza, który ochoczo wkroczył do wody i trzykrotnie zanurzył się cały, uprzednio przeżegnawszy, dodał mi otuchy.
Bohaterski duchowny
Zanurzyłem się i ja. Zimno przeniknęło mnie na wskroś. Zachowałem jednak twarz, przecież obok mnie pławiły się kobiety w średnim wieku, uśmiechając się radośnie. By pokazać swój hart ducha postanowiłem przepłynąć na drugą stronę zbiornika, czego w połowie drogi pożałowałem, cudem tylko unikając skurczu mięśni. Kąpiel była czymś na kształt katharsis. Ciało, które doznało szoku termicznego uwalniało głowę. Po wyjściu przenikało mnie poczucie moralnej czystości i radości życia. Usiadłem na schodach obserwując zgromadzonych. Wśród osób w średnim i podeszłym wieku, widziałem też nastolatków i dzieci, które zachęcone do kąpieli przez rodziców, płakały później donośnie. Obok rozłożyła się również pielgrzymka z Polski, która dotarła tu pieszo.
Historia źródła była wielowiekowa i sięgała czasów najazdów tatarskich. Przez stulecie przybysze doznawali tu cudownych uleczeń. Potem nastał mrok komunizmu i źródło zlikwidowano zasypując torfem i zabetonowując. Jednak pamięć o miejscu nie zaginęła i 1991 roku wybudowano basen i budynki dookoła. Sława świętej wody trwa więc nadal i z pewnością będzie ona przyczyną niejednego jeszcze cudu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz