Jechaliśmy już kilka godzin.
Taksówkarz Martin i nasza szóstka w pięcioosobowej taksówce. Kamienisty, jałowy
płaskowyż w oddali przechodził w góry. Gdzieś w tych okolicach, na północ od
jeziora Sevan, żyją jedni z najbardziej tajemniczych mieszkańców Zakaukazia -Jazydzi.
Przez wieki wzbudzali lęk swoich sąsiadów, którzy uważali ich za czcicieli
szatana. Poniekąd rzeczywiście nimi byli. Ich religia, zrodzona w centrum
irackiego Kurdystanu, synkretyzowała wszystko co możliwe: chrześcijaństwo,
islam, gnostycyzm, nestorianizm czy wręcz pogaństwo. Podobnie jak w
gnostycyzmie, twórcą świata nie był sam Bóg (ten nie interesował się ludźmi),
lecz jego wysłannik Melek Taus –Anioł Paw. I jak w chrześcijaństwie Szatan, tak
tutaj Melek Taus zbuntował się przeciwko Bogu. Ukarany przez Pana zrozumiał
jednak bezmiar swych błędów i płakał przez siedem tysięcy lat, gdy wreszcie Bóg
mu przebaczył. Tak więc rzeczywiście Szatan, ale czy Książe Zła? Do tej mozaiki
dołóżmy jeszcze- Mahometa jako proroka, Jezus jako anioła, i reinkarnację
będącą jednym z elementów wiary. Nic dziwnego, że wzbudzali powszechną
nieufność.
Jazydzi są częścią narodu kurdyjskiego,
choć oni sami uważają się czasem za odrębną nację. Głównym ich skupiskiem jest
iracki Mosul, ale żyją też w Iranie, Turcji, Gruzji i Armenii. Nie mają w
zasadzie świątyń i modlą się pod gołym niebem. Tradycyjnie zajmują się
pasterstwem i uprawą ziemi, inne zajęcia uważając za nieczyste. Ubierają się
prosto i skromnie, unikając błękitnego koloru. Kobiety mają odkryte twarze, a
mężczyźni noszą długie wąsy.
![]() |
Ciągnące się nadziemnie instalacje |
-A czy są tu gdzieś Jazydzi? –zaryzykowałem
pytanie do Martina
-Jazdy? Kurdowie? –upewnił się-Mieszkają
w następnej wiosce. Jeśli chcesz, zatrzymamy się tam.
Nie spodziewałem się, że jeden z
nieśmiało sformułowanych w Polsce celów podróży, uda się zrealizować tak łatwo.
Byłem podniecony patrząc przez okno taksówki, gdy dotarliśmy do wioski. W swojej
biedzie nie odróżniała się od innych mijanych przez nas wcześniej. Może tylko
było jeszcze biedniej, bardziej błotniście i chaotycznie. Zatrzymaliśmy się i ruszyłem
między domy. Martin został przy samochodzie, a z jego miny wyczytałem, że nie
uważa tego miejsca za szczególnie bezpiecznego.
![]() |
Jazydzkie gospodarstwo. |
Domy rozrzucone były bez żadnego
planu, w niczym nie przypominając chłodnej elegancji pruskich założeń,
powszechnym w moich stronach. Błotniste dróżki i ścieżki kręciły się pomiędzy
rozpadającymi się chałupami, chwastami i resztkami starych maszyn rolniczych. W
kałużach taplały się kaczki. Między domami i nad ścieżkami, na wysokości 3-4 m
biegły skorodowane rurki z gazem. Budynki pozlepiane były z wszelkich
dostępnych materiałów. Trochę kamienia, pustaków, drewna. Nieotynkowane i kryte
pogiętą blachą lub eternitem.
![]() |
Hipermarket, dziś niestety zamknięty |
Był też zamknięty sklep, w baraku zbitym z desek
i blachy, ozdobiony reklamą papierosów. Uderzała tymczasowość tego miejsca.
Widać było, że osada istnieje od dawna, jednak wszystko wyglądało na naprędce
zbudowane i nigdy nie poprawione.
![]() |
Konstruktorka piramid |
Otoczenie było wyjątkowo nieprzyjazne i
ludzie przycupnęli tu w ciągłej gotowości do ruszenia dalej. Wszędzie mijałem, układane w piramidy, stosy
krowich placków. Wszystkie miały podobny kształt, różniły się tylko wysokością
(pomiędzy niskimi, metrowymi, wyrastały potężne trzymetrowe kopce) i
pieczołowitością wykonania. Po chwili spotkałem jedną z konstruktorek piramid,
starsza kobietę o pięknej twarzy, układającą odchody w towarzystwie małego
chłopca. Ubrana była w czarną spódnicę, ciemna bluzkę i chustę na głowie. Gdy
robiłem jej zdjęcia, nie unikała mojego wzroku, uśmiechała się i chętnie
pozowała a potem spytała, czy mogę dla niej wyciągnąć z fotografię z aparatu. Po
krótkiej rozmowie wyjaśniła przeznaczenie tajemniczych piramid. Zimy bywały tu
srogie a jak okiem sięgnąć nie było widać drzew. Tak więc suszone krowie placki
są jednym z niewielu dostępnych paliw do piecyków.
Wszyscy spotykani ludzie
pozdrawiali mnie przyjaźnie, niektórzy, mimo biedy, zapraszali na herbatę.
Wąsaty mężczyzna siedzący przed jedną z chat spytał mnie o miejsce pochodzenia.
O dziwo Polska była mu znana z racji sąsiedztwa z Niemcami, gdzie również była
duża mniejszość jazydzka. Chciałem wiedzieć czy jest Jazydą.
-Tak-odpowiedział-wszyscy u nas
są Jazydami.
-A gdzie się modlicie?
-Wszędzie. Bóg jest wszędzie.
–wskazał szerokim ruchem na niebo i otaczające wioskę przestrzenie.
-A nie macie jakiegoś kościoła?
-Ach, najbliższy jest chyba w Turcji.
Nie mogłem zrozumieć jak udało im
się przetrwać tysiąc lat na tych ziemiach wśród powszechnej wrogości i
niezrozumienia. Jak udało im się zachować własną odrębność bez praktycznego
istnienia kultury pisanej. Ta oczywiście istnieje. Jest Księga Objawienia i
Czarna Księga, znane tylko wąskiej kaście kapłanów. Tu na armeńskiej wyżynie,
na pewno żaden kapłan nie mieszka.
Chwilę pogawędziłem jeszcze z
mężczyzną i wróciłem do taksówki, widząc z daleka, nerwowe dreptanie Martina.
Miałem nadzieję, że uda mi się odwiedzić jeszcze kiedyś tę wioskę i dłużej
porozmawiać z Jazydami, którzy okazali się bardzo przyjaznymi czcicielami
Szatana.