wtorek, 20 sierpnia 2013

Turcja. Część V. Side, czyli jak najdalej stąd.


Długo szukałem miejscowości, w której moglibyśmy się zatrzymać. Całe wybrzeże wyglądało na upstrzone miasteczkami-hotelami. W końcu zdecydowałem się na Side. Miało być przyjemnie. Miejscowość pełna starych ruin. Turystycznie, ale z klimatem. Być może to prawda, ale na pewno nie był to mój klimat. Na wjeździe do centrum przywitał nas tłum ludzi, który towarzyszył nam potem przez cały pobyt w mieście. Nocleg udało się znaleźć nadspodziewanie szybko -w mocno przechodzonym bungalowie (najtańszy dotychczas w Turcji). Camping nie był nastawiony na zachodnich turystów o grubych portfelach, w domkach wokół rozlokowali się Turcy i parę młodych osób z Niemiec. Po wyjściu na deptak znów natknąłem się na tłum ludzi. To chyba był inny kraj. Mijałem kuso odziane dziewczęta i młodych chłopców w krótkich szortach. Zewsząd otaczały mnie języki starej Europy: polski, rosyjski, niemiecki i angielski. Ze strzępów zasłyszanych rozmów układałem plan dnia przeciętnego turysty. Plażowanie, wycieczka do zabytków, skok na spadochronie, wieczorna biesiada. W przypadku osób młodych dochodziły jeszcze łowy na przedstawicieli płci odmiennej.
Brnąc w kierunku centrum mijałem naganiaczy z nabrzeżnych knajp, nachalnie zaczepiających każdego przechodnia w każdym z możliwych języków. Mijałem odpustowe budy z tysiącami błyszczących pamiątek –kapelusików, flag, kamyków, muszli. Nie mogąc przejść deptakiem zszedłem na burą, wąską plażę. Miejscowy fotograf robił zdjęcia wyginającej się w łuk młodej turystce. Ustawiał ją na tle zachodzącego słońca lub przy „malowniczej” łódce. Robił przy tym tak profesjonalne miny, jakby fotografował top modelkę. Dziewczyna była wniebowzięta, z pewnością zdjęcia ozdobią jej profil na Facebooku. 
Postanowiłem się wykąpać. Morze było płaskie jak autostrada, płycizna ciągnęła się przez dziesiątki metrów. Nawet mój syn odmówił pływania w tych nieciekawych warunkach. Tak więc dalej w kierunku centrum, nabrzeżną promenadą. W końcu doszedłem do rzymskich ruin. Tłum kłębił się i tam. Znudzone Rosjanki wspinały się na okna starożytnych budowli by cyknąć pamiątkową fotę. Wszyscy kręcili się znudzeni szukając kolejnego miejsca na drinka. Byłem głodny, ale tym razem wolałem wrócić do bungalowu i tam samodzielnie przygotować posiłek. Kupiłem pomidory i papryki, które okazały się plastikowe i ohydne w smaku.

Wszystko to różniło się drastycznie od wnętrza kraju. Wśród tłumu turystów nie mogłem dostrzec prawdziwego życia. Przypomniałem sobie Neseber w Bułgarii, który odwiedziłem dwa lata temu, pamiętając jego urok sprzed piętnastu lat. Tam jak i w Side tkanka miejska zaniknęła ustępując miejsca knajpom, sklepom z pamiątkami i innym przybytkom służącym wielonarodowej tłuszczy. Zniknęli też prawdziwi ludzie pozostawiając miejsce jedynie obsłudze turystycznej.

Już wiedziałem -byle jak najdalej stąd. Wybór padł na Konyę. Mapa, którą kupiłem w Polsce kończyła się w okolicach Bursy. Próbowałem wcześniej kupić jakąkolwiek inną na stacjach benzynowych, ale było to niemożliwe. Nie znalazłem też żadnej w informacji turystycznej. Dopiero sklep z pamiątkami zaoferował mi schematyczną mapę Turcji z małymi rysunkami atrakcji. Dalej poruszaliśmy się dzięki niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz