Długo szukałem miejscowości, w
której moglibyśmy się zatrzymać. Całe wybrzeże wyglądało na upstrzone
miasteczkami-hotelami. W końcu zdecydowałem się na Side. Miało być przyjemnie.
Miejscowość pełna starych ruin. Turystycznie, ale z klimatem. Być może to
prawda, ale na pewno nie był to mój klimat. Na wjeździe do centrum przywitał
nas tłum ludzi, który towarzyszył nam potem przez cały pobyt w mieście. Nocleg
udało się znaleźć nadspodziewanie szybko -w mocno przechodzonym bungalowie
(najtańszy dotychczas w Turcji). Camping nie był nastawiony na zachodnich
turystów o grubych portfelach, w domkach wokół rozlokowali się Turcy i parę
młodych osób z Niemiec. Po wyjściu na deptak znów natknąłem się na tłum ludzi.
To chyba był inny kraj. Mijałem kuso odziane dziewczęta i młodych chłopców w
krótkich szortach. Zewsząd otaczały mnie języki starej Europy: polski,
rosyjski, niemiecki i angielski. Ze strzępów zasłyszanych rozmów układałem plan
dnia przeciętnego turysty. Plażowanie, wycieczka do zabytków, skok na
spadochronie, wieczorna biesiada. W przypadku osób młodych dochodziły jeszcze
łowy na przedstawicieli płci odmiennej.
Brnąc w kierunku centrum mijałem
naganiaczy z nabrzeżnych knajp, nachalnie zaczepiających każdego przechodnia w
każdym z możliwych języków. Mijałem odpustowe budy z tysiącami błyszczących
pamiątek –kapelusików, flag, kamyków, muszli. Nie mogąc przejść deptakiem
zszedłem na burą, wąską plażę. Miejscowy fotograf robił zdjęcia wyginającej się
w łuk młodej turystce. Ustawiał ją na tle zachodzącego słońca lub przy
„malowniczej” łódce. Robił przy tym tak profesjonalne miny, jakby fotografował
top modelkę. Dziewczyna była wniebowzięta, z pewnością zdjęcia ozdobią jej
profil na Facebooku.
Postanowiłem się wykąpać. Morze
było płaskie jak autostrada, płycizna ciągnęła się przez dziesiątki metrów.
Nawet mój syn odmówił pływania w tych nieciekawych warunkach. Tak więc dalej w
kierunku centrum, nabrzeżną promenadą. W końcu doszedłem do rzymskich ruin. Tłum
kłębił się i tam. Znudzone Rosjanki wspinały się na okna starożytnych budowli
by cyknąć pamiątkową fotę. Wszyscy kręcili się znudzeni szukając kolejnego
miejsca na drinka. Byłem głodny, ale tym razem wolałem wrócić do bungalowu i
tam samodzielnie przygotować posiłek. Kupiłem pomidory i papryki, które okazały
się plastikowe i ohydne w smaku.
Wszystko to różniło się
drastycznie od wnętrza kraju. Wśród tłumu turystów nie mogłem dostrzec
prawdziwego życia. Przypomniałem sobie Neseber w Bułgarii, który odwiedziłem
dwa lata temu, pamiętając jego urok sprzed piętnastu lat. Tam jak i w Side
tkanka miejska zaniknęła ustępując miejsca knajpom, sklepom z pamiątkami i
innym przybytkom służącym wielonarodowej tłuszczy. Zniknęli też prawdziwi
ludzie pozostawiając miejsce jedynie obsłudze turystycznej.
Już wiedziałem -byle jak najdalej
stąd. Wybór padł na Konyę. Mapa, którą kupiłem w Polsce kończyła się w
okolicach Bursy. Próbowałem wcześniej kupić jakąkolwiek inną na stacjach
benzynowych, ale było to niemożliwe. Nie znalazłem też żadnej w informacji
turystycznej. Dopiero sklep z pamiątkami zaoferował mi schematyczną mapę Turcji
z małymi rysunkami atrakcji. Dalej poruszaliśmy się dzięki niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz