Gdy zjechaliśmy w dół, ujrzałem
znajomy widok. Znajomy z dziesiątków turystycznych miejsc. Wzdłuż drogi sznur
zaparkowanych samochodów, na parkingu autokary. Pomiędzy straganami z
pamiątkami, budami z jedzeniem i górującym nad wszystkim kościołem, krążył tłum
spoconych wycieczkowiczów.
Bladzi Rosjanie i wąsaci Persowie pięli się na
wzgórze by zanurzyć się w chłodnym mroku świątyni. W małym wnętrzu tłoczył się
pstrykający zdjęcia tłumek. Większość przyglądała się z zaciekawieniem
trwającej w pobliżu ołtarza religijnej ceremonii. Wyglądało to jak scenka z
centrum któregoś z europejskich miast. Uliczni artyści odgrywali swoje sztuczki
a dookoła stoją jedzący lody przechodnie. Tu jednak przedstawienie odgrywała
czteroosobowa rodzina, dziecko będące obiektem obrzędu i czarnobrody kapłan.
Patrząc na nich zastanawiałem się jak udaje im się zachować skupienie wśród
hałasujących turystów.
Na zewnątrz kobiety w chustach
robiły sobie zdjęcia na tle wiekowych chaczkarów. Pejzaż w oddali wypełniało
jezioro Sewan, jedno z najwyżej położonych jezior świata. Podobno nazwa
powstała z tęsknoty Ormian za ukochanym jeziorem Wan, kiedy znalazłszy się
tutaj nazwali błękitne wody Sewan, Czarny Wan.
Jezioro cudem uniknęło śmierci
będącej losem morza Aralskiego, które prawie w całości wykrwawiło się
nawadniając uprawy bawełny Azji Środkowej. Tu również radziecka myśl techniczna
zbudowała sieć kanałów nawadniających pola Armenii. Woda obniżyła się o 20 m,
do czasu gdy projekt przerwano. Dziś pozostała na tym poziomie. Wzgórze na
którym teraz stałem było kiedyś wyspą. Podobnym do Alcatraz miejscem zsyłki. W
kamiennych budynkach mieszkali mnisi wydaleni z Eczmiadzynu. Surowość klimatu
na 2000 m n.p.m. uzupełniała surowość reguły klasztornej. Przebywający tu
mężczyźni nie mogli jeść mięsa, pić wina i rozmawiać z kobietami. Nie warto
było zadzierać w Katolikosem –z, będącego centrum politycznym i religijnym,
armeńskiego Watykanu być zesłanym w to niegościnne miejsce. Źle rozegrana
dworska intryga, nieodpowiednie zdanie w nieodpowiednim miejscu czy inna wina
mogła spowodować wygnanie. Esteci, którzy z pewnością również wśród nich się
znajdowali, oczarowani w pierwszej chwili urodą jeziora, mogli wmawiać sobie,
że to odmiana na lepsze. Jednak już parę dni potem zachwyt ustępował miejsce
codziennej monotonii. Większość z nich, po paru latach, odnajdywało w sobie
wewnętrzny spokój i zajmowała się kopiowaniem ksiąg i ziołolecznictwem.
Niektórym, być może, dane było wrócić do Eczmiadzyna i ci służyli jeszcze
wierniej, w strachu przed powrotem, czasami nosząc w sercu ulotną tęsknotę za
utraconym rytmem i spokojem.
Zszedłem na dół z myślą o kąpieli.
Przejrzysta toń kusiła z daleka. Jej błękit ciągnął się po widnokrąg. W wodzie widziałem
nielicznych pływających, skutery wodne i inne atrakcje godne podobnych miejsc. Na
jednej z przyhotelowych plaż udało mi się znaleźć miejsce pod drzewkiem,
pomiędzy popijającymi piwko Rosjanami a plotkującym Rosjankami. Zanurzyłem
stopę w jeziorze i zrozumiałem, dlaczego tak niewiele osób zażywa kąpieli, woda
była bardzo zimna. Nie na tyle jednak by odmówić rozgrzanemu ciału ochłody.
Obok znajdowała się przystań
stateczków, z której dobiegał gwar i głośna muzyka. Zziębnięty dłuższym
pływaniem ruszyłem w tamtą stronę. Gdyby nie charakterystyczna, perska uroda,
niczym nie odróżnialiby się od Ormian. Pod zadaszeniem z zespawanych stalowych
rurek, pokrytych odpadającą płatami farbą, usadowili się mężczyźni. Popijając
herbatę klaskali w rytm muzyki i patrzyli na dwóch tańczących po środku. Po
chwili zamieniła ich dwójka następnych. Przestrzeń pełna była dźwięków i ruchu.
Radość nie była wymuszona. Parę metrów dalej, na plaży, bawiło się mieszane
towarzystwo. Młodzi mężczyźni i kobiety poruszali się w takt płynących
dźwięków. Panie ubrane były w topy, krótkie spodenki, a nawet w bikini. Ruchy
ich ciała przypominały grację wschodnich tancerek brzucha. Trudno było dostrzec
w tych ludziach przybyszy z ortodoksyjnie islamskiej republiki ajatollahów. Według
taksówkarza, z którym przyjechaliśmy tutaj, dziesiątki autokarów co dzień przywozi
Irańczyków do Armenii, by ci bawili się swobodnie i upijali, nagle tak łatwo
dostępnym, alkoholem.
Skąd ta miłość między narodami,
kulturowo tak bardzo odległymi? Z jednej strony liberalne, najstarsze
chrześcijańskie Państwo świata (ciut może jedynie z posmakiem autorytaryzmu), z
drugiej religijna dyktatura będąca w konflikcie z całym zachodem. By to
zrozumieć, trzeba przyjrzeć się najpierw regionowi. Armenia graniczy z Gruzją,
Azerbejdżanem, Turcją i Iranem. Wśród tych czterech Państw jedynie z Iranem nie
ma toczy żadnych sporów. Turcja -to zamknięta granica i dość świeże jeszcze
wspomnienia rzezi i zaboru ormiańskiej ziemi. Gruzja, wydawałoby się, powinna
stanowić naturalną partnerkę Armenii. Niestety dzieli te dwa Państwa
wielowiekowa rywalizacja na Kaukazie, spór o Dżawachetię (region Gruzji
zamieszkały przez Ormian) i diametralnie różna polityka w stosunku do
Azerbejdżanu (z tym sąsiadem Gruzja rozwija wymianę handlową i podkreśla
wielowiekową przyjaźń) . Dyplomacja azersko-ormiańska w rzeczywistości nie
istnieje ani w warstwie werbalnej ani faktycznej. Trudno bowiem utrzymywać
dobre stosunki z Państwem, którego ziemie się okupuje.
Pozostaje więc Iran. Państwo te,
powinno, wydaje się, utrzymywać dobre stosunki z innymi krajami muzułmańskimi. W
tym przypadku tak nie jest. Turcja, to naturalny regionalny rywal i członek
NATO. Azerbejdżan natomiast, pozostaje w sojuszu z Turcją i jest w stałym
konflikcie z Iranem, ze względu na wielomilionową mniejszość azerską
zamieszkującą teren Persji.
Armenia potrzebuje wyrwania się z
izolacji, potrzebuje dróg transportu, inwestycji, potrzebuje w końcu zrównoważenia
wpływów rosyjskich. To dać może jej tylko potężny sąsiad. Iran potrzebuje zaś
rynków zbytu (z powodu embarga nałożonego przez państwa zachodu bardzo
zawężonych) i legitymizacji swojej polityki w oczach jak największej części
świata. Tak więc przyjaźń jest rozsądnym wyborem dla obu strona i rozkwita w
postaci irańskich inwestycji i dobrych stosunków dyplomatycznych. Wszystkiemu
temu przygląda się Rosja, choć będąca nieformalnym sojusznikiem Iranu, to nie
lubiąca się dzielić władzą nad zdominowanym obszarem z kimkolwiek. Przygląda
się też Zachód, widzący, choć w coraz dalszej perspektywie, udział Armenii w
strukturach europejskich.
Obecność irańska jest widoczna, choć słabiej niż rosyjska. Turyści masowo napływają do Erewania by pławić się w rozkoszach zachodniej cywilizacji, biznes irański inwestuje w energetykę i budownictwo, a w stolicy pyszni się odremontowany szyicki meczet. Błękitny Meczet jest pamiątką perskiego panowania w Armenii i jedynym tego rodzaju przybytkiem w całym kraju. Jakże różni się on od przyjaznych meczetów Turcji! Świątynia chroniona jest przez armeńską policję i wejście do nie jest bardzo trudne. Przy pierwszym podejściu, mundurowi zaproponowali nam przyjście następnego dnia. Przy drugim, mieliśmy okazję porozmawiać z Irańczykiem z Teheranu. Ten młody profesor anglistyki zapewnił nas o wielkiej otwartości i przyjaźni narodu irańskiego, zaprosił do swojego domu w Teheranie, pouczył o niewłaściwości picia alkoholu (wyczuwszy delikatny zapach piwa, nazwał mnie alkoholikiem i wzbudził poczucie winy wskazując na dziesięcioletniego syna, który musi oglądać upadek ojca) i … nie wpuścił do świątyni, proponując przyjście następnego dnia. Przy trzeciej próbie, byliśmy nieugięci i udało mi się obejrzeć wnętrze szyickiego meczetu oraz przejść się po wewnętrznym ogrodzie świątyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz