Erewań spał, gdy o czwartej w
nocy, przemierzałem taksówką drogę z lotniska. Wzdłuż drogi rozkwitały nocne
kwiaty kasyn, kantorów i innych przybytków, których przeznaczenie trudno było
zgadnąć. Szyldy wiły się krągłymi literami armeńskiego alfabetu. Poza alfabetem
gruzińskim nie przypominał on żadnego innego.
Jaskrawo oświetlone budynki i
pospiesznie sklecone budy, towarzyszyły mojej podróży do centrum. Przypadkowa,
pełna kiczowatego blichtru, architektura. Państwo armeńskie pozostawiało
mnóstwo swobody obywatelom w kształtowaniu własnego otoczenia. Drobni
przedsiębiorcy robili to zgodnie z własnym gustem, wyobrażeniem o pięknie i
zasobnością portfela. Minąłem jednopiętrowe kasyno o wejściu wspartym na dwóch
kolumnach. Front budynku zdobiły dwie palmy i czerwony, brudny dywan. Całość,
skąpana w fioletowym świetle, musiała wydawać się bywalcom, czymś z lepszego,
położonego za wieloma granicami świata. Do kasyna przylegała blaszana myjnia
samochodowa i rozpadający się kiosk, zamknięty o tej porze.
![]() |
Rankiem psy rządziły ulicami |
Powoli rzędy parterowych i
piętrowych domów zaczęły ustępować miejskiej zabudowie. Nadchodził świt, a
miasto było wymarłe. Na głównej ulicy szalała zgraja rozbawionych psów. Była
szósta i słońce oświetliło budynki z czerwonego tufu. Miasto wyglądało
niespotykanie. Brak starej tkanki miejskiej (częściowo jej nie było, a
częściowo została wyburzona) umożliwił planistom tyczenie szerokich, długich
ulic i budowę domów o monumentalnym charakterze. Łatwość pozyskania czerwonego
tufu, spowodowała, że prawie wszystkie domy były nim obłożone, tworząc rdzawo
różowy koloryt. Jedynym miastem, które znałem, mającym wspólne pierwiastki z
Erewaniem, był Bukareszt, w którym Causescu wyburzył prawie wszystko, by
zbudować rzymską wręcz metropolię. Geneza zabudowy stolicy Armenii była inna.
Na początku ubiegłego wieku, to małe miasteczko, zaczęło gwałtownie się
zaludniać. Nie przeszkodziły w tym ani zmiany okupantów, ani na krótko
odzyskana wolność. W efekcie konieczna była rozbudowa miasta, które z
kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców urosło do prawie dwustu. Zadania podjął się
Aleksander Tamanian, urodzony w Rosji Ormianin, autor wielu znaczących budynków.
W 1923 roku przybył do Erewania i dokonał jego całkowitej przebudowy. Prowincjonalne,
niskie, ceglane miasteczko za sprawą Rosjan przeistoczyło się w
neoklasycystyczną perłę, prawdziwą metropolię Kaukazu. Kształt nadany centrum
przez Tamaniana pozostał do dziś zasadniczo niezmieniony, a różowy tuf jest
dalej wizytówka miasta.
![]() |
Reprezentacyjna ulica miasta. |
Zostawiłem centrum i ruszyłem na
przechadzkę bocznymi uliczkami. Wszędzie stały dziesięciopiętrowe bloki.
Podobne spotkać można w całym obszarze postsowieckim, również w Polsce. Te
tutaj wyglądały jednak na szczególnie zaniedbane. Elewacje były zniszczona, barierki
zardzewiałe, wszędzie pięły się wiązki kabli, których przeznaczenie znać mogli
jedynie ich właściciele. Podwórka brudne i zdewastowane, poszatkowane były
rurami z gazem idącymi wzdłuż i w poprzek. Widoczny był brak dbałości o
wszystko co wspólne: klatki schodowe, trzepaki, zieleń. To również przypadłość
dawnych krajów komunistycznych. Wszystko co na zewnątrz mieszkania, nie było
nasze, należało do Państwa, często opresyjnego i wrogiego. Państwa, które
tłumiło wszelkie przejawy sąsiedzkiej organizacji mogącej zapewnić blokowiskom
przyjemne warunki życia. W efekcie ludzie żyli osobno, nie dbając o, to co
dzieje się tuż za progiem mieszkań.
Paręset metrów od głównej ulicy,
wyrastały slumsy. Prowincja upadała, nie mogąc zapewnić pracy. Zakłady
przemysłowe były zrujnowane. Kto mógł, emigrował lub przenosił się do stolicy.
Miasto nie było w stanie zapewnić normalnych warunków życia nowym mieszkańcom.
Rosły osiedla naprędce skleconych domów. Trochę murów, drewna, zdezelowanych
kształtowników stalowych. Budowano je wszędzie, gdzie była taka możliwość. Na
wzgórzach wzdłuż głównych arterii miasta, na przedmieściach, w pobliżu
największej ormiańskiej katedry. Miasto czekało współczesnego Tamaniana, który
nie nadchodził, a gdyby nawet się pojawił, to nikt nie sfinansowałby jego
fantazji. Zapuściłem się w labirynt
wąskich uliczek. Było spokojnie i cicho. Ludzie gotowali obiady, myli
samochody, dziewczyny szykowały się przed wieczornym wyjściem do miasta.
Napotykani mieszkańcy pozdrawiali mnie i uśmiechali się przyjaźnie. Nie
przypominało to groźnych brazylijskich favelii, raczej uliczki prowincjonalnego
miasteczka, tajemną machiną przeniesione w to miejsce.
Było już ciemno, gdy ponownie
wyszedłem z hostelu. Na głównym placu miasta odbywał się pokaz fontanny,
tryskającej w niebo w takt szlagierów europejskiej i ormiańskiej muzyki.
Podobne widowiska zdarzały się każdej nocy, dając igrzyska gdy brakowało chleba.
Lubię pełną luzu atmosferę festynu. Tłumy mieszkańców stolicy siedziało nad
brzegiem wody, przechadzało się wokół, rozmawiało, niektórzy tańczyli.
Przysiadłem na kamiennych stopniach i obserwowałem ludzi. Było po jedenastej,
ale dopiero teraz temperatura pozwalała na życie towarzyskie. Obok mnie usiadł
chłopak z dziewczyną. Przywitał się po angielsku i poczęstował mnie mocnym
papierosem.
-It’s from Andora. –rozpoczął
rozmowę.
![]() |
Boczne podwórko tuż przy centrum. |
![]() |
Slumsy wyrastały tuż przy centrum. |
![]() |
Fontanna "grała" co noc. |
Uroda pary była typowo kaukaska,
ale użycie angielskiego spowodowało, że nie wiedziałem, czy mam do czynienia z
autochtonem czy, podobnie jak ja, gościem w tym kraju. Po chwili rozmowy, wiedziałem
już, że byli to Ormianie i dalej rozmawialiśmy po rosyjsku.
Chłopak studiował archeologię w
Belgii, znał świetnie historię swojego kraju i jego sąsiadów. To co mówił pełne
było dumy ze swojego pochodzenia. Najpierw wspomniał o znanych w świecie rodakach:
System of a Down, Charles Aznavour, Cher. Znałem ich wszystkich i miałem
świadomość ich ormiańskiego pochodzenia, co ucieszyło rozmówcę.
-Czy wiesz, że jesteśmy
najstarszym krajem chrześcijańskim świata?
Wiedziałem o tym, ale nie
wspomniałem mu, że w mojej części Europy mało osób ma tego świadomość, a bywają
też tacy, którzy biorą jego ojczyznę za kraj muzułmański.
-Nasz kraj był kierza śródziemnego do kaspijskiego, teraz niewiele z tego zostało. Jesteśmy mali i słabi. W Armenii żyje tylko 2 mln ludzi, a poza granicami jeszcze 9 mln. A wszystko wokół kiedyś były nasze. Jezioro Wan i Trabzon też były nasze.
![]() |
W przejściach podziemnych kwitł handel. |
-Nasz kraj był kierza śródziemnego do kaspijskiego, teraz niewiele z tego zostało. Jesteśmy mali i słabi. W Armenii żyje tylko 2 mln ludzi, a poza granicami jeszcze 9 mln. A wszystko wokół kiedyś były nasze. Jezioro Wan i Trabzon też były nasze.
Przekleństwo kotła etnicznego
jakim był Kaukaz. Podobnie jak na Bałkanach, do jednego miejsca przyznawało się
wiele nacji. Trabzon-Trapezunt. Miasto założone przez Greków, później część Imperium
Bizantyjskiego. Wciąż najeżdżane przez Turków, stało się, dzięki gruzińskiej
królowej Tamarze, stolicą Królestwa Trabzonu. Gruzini uważają je również za
swoje miasto i organizują wycieczki, śladem dawnej świetności. W 1461 roku port
był już częścią Imperium Otomańskiego. Od zawsze żyli tam również Ormianie.
Jednak po pierwszej wojnie światowej, w wyniku działań Turków na terenie całej
Anatolii, Ormianie, oskarżani o kolaborację z Rosjanami, zostali wypędzeni lub
zabici. Trabzon był jednym z centrów masowego mordu.
Spytałem go o stosunek do Rosjan.
-Jesteśmy mali i otoczeni przez
wrogów, Rosjan jest dużo i mają czwartą armię świata, tylko oni mogą nas
obronić. Nie mamy innego wyjścia, choć wiem, że dużo oni właśnie zawinili.
Jednak gdyby nie ich bagnety, z jednej strony zająłby nas Azerbejdżan, a z
drugiej Turcja.
Miał dużo racji. Armenia była na
straconej pozycji. Turcja była wrogiem i nie było rychłej szansy na poprawę
sytuacji. Nie, z zachodu Armenia nie może spodziewać się przyjaźni. Ze strony
wschodniej tlił się nigdy nie ugaszony konflikt z Azerbejdżanem o Nagorny
Karabach. Ziemia ta zamieszkana dawniej przez obie nacje zostało w 1994 roku
zajęta w całości przez Ormian. Azerowie zostali stamtąd wypędzeni. Gdyby nie
stacjonujące tam wojska rosyjskie, bogate w ropę Baku, jeszcze dziś odbiłoby
ten kawałek terytorium. Gruzja była chłodnym sąsiadem, mieszkańcy Tbilisi nie
mogli wybaczyć sojuszu z Rosją, a i wcześniej Ormianie nie byli ich
ulubieńcami. Pozostał tylko Iran, tradycyjny przyjaciel Rosji a tym samym
Armenii. Autokary pełne Persów przyjeżdżały do Erewania by robić to co w ich
kraju było zabronione: pić, tańczyć, bawić się i jeszcze raz pić. Zapaść
cywilizacyjna ogarniała cały kraj, granice często były zamknięte, a Rosjanie
wprawdzie bronili kraju, lecz nie pomagali w jego modernizacji.
Ciekawy byłem czy wróci do
Armenii. Spojrzał na mnie zdziwiony.
![]() |
Erewańskie bloki |
-Nie. Nie chcę tutaj wracać.
Tutaj mnie nic nie czeka. Owszem Erewań wygląda prawie jak europejskie miasto,
ale wszystko to własność bandytów albo Rosjan, a poza stolicą nie ma już nic,
tylko bieda. Rosjanie mają tutaj prawie wszystko. Gaz, ropę, elektryczność.
Ze słów mojego rozmówcy
przezierał kompleks obywatela małego kraju o wielkiej historii, położonego w
miejscu na krańcu kultury zachodnioeuropejskiej. Ten młody człowiek, członek
nacji, która tworzyła cywilizację już 3000 lat temu, szukał uznania i szacunku
w oczach mieszkańca państwa, którego historia sięgała zaledwie tysiąclecia.
Było mi go żal. Zawieruchy historii spowodowały, że to on uczy się w Europie
Zachodniej, choć to tutaj była jedna z kolebek naszej cywilizacji, a część
greckiej filozofii odkryliśmy tylko dzięki zachowanym przez Ormian księgom.
![]() |
Uliczne poidełko. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz