Jadąc przez Stambuł i dalej,
wzdłuż morza Marmara, trudno było nie dostrzec ogromnego rozwoju kraju.
Znakomita infrastruktura drogowa, ogromne zakłady przemysłu ciężkiego, dużo młodych
ludzi na ulicach. Turcja to wschodzący tygrys Europy. Samo miasto moloch ciągnęło
się przez trzy godziny wolnej jazdy. Mimo kilku pasów ruchu, na drodze panował
wschodni chaos, podkreślany ciągłym dźwiękiem klaksonów. Im dalej jednak
jechaliśmy, tym było luźniej. Po kilkudziesięciu kilometrach za Stambułem
przestaliśmy też spotykać jakiekolwiek obce rejestracje samochodów.
W końcu skręciliśmy z głównej
drogi w kierunku Nicei. Teren był pagórkowaty i typowo rolniczy. Wzdłuż drogi
rozciągały się plantacje owoców i pastwiska. Co jakiś czas mijaliśmy kamienne
wodopoje dla zwierząt. Po przejechaniu paru wiosek dojechaliśmy do zapomnianego
grodu –obecnie nazywanego Iznikiem. Zapomnianego dzisiaj, bo przecież tutaj
odbyły się dwa sobory powszechne. W roku 325 oraz w 787. W tym miejscu
Konstantyn Wielki wspólnie z paroma setkami biskupów ustalił kanon
chrześcijańskiej wiary, dając ostateczny kształt jednemu z filarów europejskiej
cywilizacji. Duch przeszłości przyciągnął mnie do tego miejsca nieodparcie.
![]() |
Ulice Izniku |
Jedną z bram wjechaliśmy do
prowincjonalnego, sennego miasteczka. Było pusto i gorąco. Po chwili dotarliśmy
do promenady nad wielkim, czystym jeziorem. Było tam kilka hotelików i
restauracji. Szybko znalazłem niedrogi, czysty hotel i ruszyłem do miasta. Byłem
wraz z rodziną jednym z niewielu turystów w mieście. Agnieszka czuła się nieswojo
widząc ukradkowe spojrzenia rzucane przez mężczyzn na jej odsłonięte ramiona. W
Izniku, życie toczyło się powolnym rytmem, większość mieszkańców zajmowało się
rolnictwem lub drobną produkcją. W restauracjach na jedzenie trzeba było czekać
do zmroku (ramadan), a kiedy ten zapadł, zaczęło się oblężenie przez
miejscowych. Wszyscy czekali na chwilę, kiedy rozlegnie się śpiew imana, by hurtowo
rzucić się do jedzenia. Mężczyzna w niebieskiej koszuli solił sałatkę, po czym
położył ręce po obydwu stronach talerza, nerwowo zerkając na minaret. Cóż, na
razie panowała cisza. Sprzedawca w sklepie z ceramiką rozłożył na ziemi
stoliczek i wraz ze swoim sąsiadem sprzedającym owoce ozdobił go przyniesionymi
z domu wiktuałami. Każdy przełykał ślinkę, każdy już dokonał zamówienia, każdy
zamienił się w słuch, czekając na tę magiczną chwilę. Jest! Zaśpiewał!!!
Ruszyli kelnerzy, kucharz z trudem nadążał z ładowaniem dań na talerze. W ciągu
paru minut trzeba było obsłużyć wszystkich czekających. Już można było wbić
widelec i zatopić zęby w kofte lub kebabie. Cudowne ukoronowanie dnia -w gronie
najlepszych przyjaciół spożyć posiłek. Zazdrościłem im tej chwili wspólnoty. W
moim, zindywidualizowanym świecie trudno było o takie kontakty.
Zjadłem cudowne frytki (wciąż nie
pojmuję, jak w Polsce, kraju wielbicieli ziemniaków, można ludzi karmić
frytkami z mrożonek) i potrawkę z bakłażana. Tak pokrzepiony postanowiłem
dokonać wstępnego rekonesansu. Zapadł już zmrok i miasto stało się gwarne i
wesołe. W kiosku kupiłem sok z granatów i zajrzałem do pobliskiego meczetu. Był
mały i prowincjonalny, jak wszystko tutaj. W środku było dosyć tłoczno.
Usiadłem wraz z synem na dywanie i obserwowałem ludzi. Oni również obserwowali
mnie, rzucając ukradkowe spojrzenia. Nie było w nich złości a jedynie
ciekawość. Turysta tutaj nie był wciąż tak powszechny jak w Stambule. Po chwili
wszyscy zaczęli gromadzić się przed imamem przygotowującym się do kazania. Nie
chciałem zakłócać tej chwili skupienia i ruszyłem do wyjścia. Już za drzwiami
dopadł mnie imam. Powiedział coś po turecku i widząc mój brak zrozumienia,
gestem ręki nakazał poczekać. Po chwili wrócił niosąc paczkę ciastek dla
Szymka. Pogłaskał go po głowie, mrucząc dobrotliwie. Uznałem to za wspaniałe
zakończenie wieczoru.
![]() |
Bizantyjskie mury, zachowane prawie w całości |
Rano wstałem rześki i postanowiłem
dokończyć zwiedzanie. Poszedłem wzdłuż starych bizantyjskich murów, oplecionych
dziką, pleniącą się roślinnością. Przedzierając się przez wysokie zarośla raz
na jakiś czas natykałem się na baszty, na które się wspinałem, oraz bramy. Same
umocnienia powstały w IV wieku i były niezwykle trudne do zdobycia. Przekonali
się o tym krzyżowcy, którzy sprzymierzeni z Cesarzem Aleksem I Komnenem,
próbowali odbić miasto z rąk Sułtanatu Rumi w 1096 roku. Podczas oblężenia
próbowano wszystkiego by sforsować fortyfikacje, ale nie udało się. Dodatkowo
oblężone miasto miało stały kanał zaopatrzenia od strony jeziora. Dopiero
sprowadzenie bizantyjskich statków oraz odparcie odsieczy sułtana Kilidża
Arslana załamało morale obrońców i spowodowało poddania miasta. Do dzisiaj
zachowała się większość z kilku kilometrów murów.
![]() |
Roślinność wbija się korzeniami w cegły, te jednak trwają od wieków. |
Choć wewnątrz bizantyjskie
budynki praktycznie już nie istniały, to sama tkanka miejska prawie nie
wychyliła się poza starożytne mury. W
budynkach sąsiadujących z nimi produkowano skrzynki drewniane na owoce. Gotowe
wyroby piętrzyły się w wielopiętrowe składowiska. Produkcja odbywała się w
sposób chałupniczy. Wśród stert desek stały piły stołowe na których dorośli
mężczyźni i ich często paro nastoletnie dzieci docinali deszczułki na wymiar.
Praca trwała od rana. Przed jednym z domów, w wielkim, płaskim garnku, kobieta
gotowała potrawkę z pomidorów dla swojej, sądząc po ilości jedzenia, niezwykle
licznej rodziny. Kawałek dalej spotkałem małego psa, który obgryzał głowę
barana wyrzuconą pod mury po wczorajszej biesiadzie. Pies, mimo niewielkiej
postury, bronił przede mną krwawy ochłap mięsa.
![]() |
Głowa barana rzucona tuż przy głównej ulicy. O taka zdobycz warto walczyć. |
Po przejściu jednej z
bizantyjskich bram, zagłębiłem się ponownie w miasto. W drodze do muzeum minąłem
liczne sklepiki oferujące kafelki ozdobione wymyślnymi wzorami. Iznik był
kiedyś bliskowschodnia stolicą ceramiki, a wyroby stąd były znane na całym
świecie. Dość tylko powiedzieć, że tutejsi rzemieślnicy wykonali płytki dla
Błękitnego Meczetu Stambule. Obecnie, sztuka ta, próbuje się mozolnie odrodzić.
Po chwili trafiłem do ozdobionego zielonymi płytkami Zielonego Meczetu. Było
tuż przed lekcją religii dla dzieci.
![]() |
Chłopiec czekający na lekcję religii.. |
Mali chłopcy bili się i tarzali w
meczecie, najstarszy odkurzał wielkim odkurzaczem dywan, a dwóch
najpilniejszych siedziało już przy ławce. Jeden z chłopców zagadnął mnie łamaną
angielszczyzną pytając skąd jestem, kiedy usłyszał odpowiedź skomentował ją po
turecku. Było to chyba coś obraźliwego bo najstarszy z nich spojrzał na mnie
spłoszony i udzielił ręcznej reprymendy prześmiewcy wymierzając mu solidnego
kuksańca.
![]() |
Zielony Meczet. |
Po szybkim obejrzeniu eksponatów
w muzeum archeologii, podążyłam do głównego punktu wyprawy –stojącego w centrum,
kościoła Agia Sophia. Daleko jemu było do wymiaru stambulskiego. Surową cegłę
chroniło współczesne zadaszenie, ale to przecież tutaj miał miejsce drugi sobór
powszechny. W środku natknąłem się na przewodnika. Mężczyzna bardzo chciał
oprowadzić mnie po muzeum. Pokazał stary fresk i powiedział „very old”
wyczerpując swój zasób angielskich słów. Spacerowałem po świątyni. Tutaj, po
raz ostatni, zebrali się wspólnie przedstawiciele kościołów wschodu i zachodu,
by dokonać wspólnych interpretacji (głównie w sprawie ikonoklazmu). Wprawdzie
tych ostatnich było tylko 14, ale ustalenia zostały uznane przez obie gałęzie
kościoła. Chociaż rozdzieliły się one na prawosławny i katolicki ostatecznie w
XI wieku, to schizma trwała już od dawna. Surowe wnętrze było zniszczone.
Zabytek uratował się w ostatniej chwili przed pełną degradacją i został
otoczony opieką przez rząd turecki. Został zbudowany w układzie bazylikowym a
główna nawa kończyła się obniżonym prezbiterium. Zastanawiałem się kto zasiadał
w centralnym miejscu prezbiterium –legaci papiescy, przedstawiciele cesarzowej
Ireny czy patriarcha Terazjusz, nieformalny przewodniczący soboru? Poza
przewodnikiem w środku nie było nikogo i mogłem w ciszy wyobrażać sobie jak
wyglądało to miejsce w 787 roku, gdy w małej przestrzeni obradowało ponad 300
biskupów i innych dostojników świeckich i kościelnych.
![]() |
Agia Sophia. Miejsce narodzin chrześcijąńskiego kanonu wiary |
Pozostała już tylko kąpiel w
zimnych wodach jeziora, gdzie można z resztek bizantyjskich murów skakać do
wody, a potem jazda poprzez gaje owocowe w kierunku Bursy. Opuszczałem Iznik z
żalem, zachwycony jego niespiesznością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz