niedziela, 21 lipca 2013

Turcja. Część I. Edirne, czyli zapach nocy.



Podróż na wschód. Marzenie od zawsze, lecz na ten rok, nie planowana. Jeszcze w poniedziałek aktualny był wyjazd z przyjaciółmi do Rumunii. Lecz los chciał inaczej, przyjaciele wycofali się, a ja w Rumunii byłem już dwa razy. Tak więc jednak wschód -Turcja.
W sobotę rano siedziałem z rodziną w samochodzie. Ja , Agnieszka i nasz ośmioletni syn Szymon. Bez planu, mapy, czy choćby minimum wiedzy. Kierując się informacjami ze starego przewodnika Pascala, w pierwszym tureckim hotelu pytałem czy mogę spodziewać się łazienki w pokoju (była, podobnie jak we wszystkich pozostałych…).  Jechaliśmy przez Słowację, Węgry, by dotrzeć w nocy do Subotnicy w Serbi. Tam zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Następnego dnia wyruszyliśmy przez Bułgarię do granicy tureckiej, by w ciągu piętnastu dni odwiedzić: Edirne, Iznik, Bursę, Olimp, Side, Konyję, Gorome, Sinop i Kastamonu.
Rano pomknęliśmy w kierunku Turcji a na granicę dotarliśmy późnym popołudniem. Dużo formalności, pieczątek i trochę stania w kolejce (około dwóch godzin). Nasz samochód otrzymał swój numer i został wbity pieczątką do paszportu. Byłem podniecony, wprawdzie odwiedzałem już wcześniej Stambuł, ale teraz otworzyła się przede mną cała Turcja, a miejsca w których się znajdę zależały tylko ode mnie. Kontrole ciągnęły się długo, po kolei odprawiały nas rozmaite służby. Gdy sądziłem, że już po wszystkim, zatrzymali samochód eleganccy panowie w garniturach. Ubrani podobnie do obsługujących nas przed chwilą celników, okazali się sprzedawcami chorągiewek. Nie skusiłem się na ich ofertę, ale byłem pewien, że znajdą się turyści sądzący, że zakup małej flagi tureckiej jest jednym z obowiązków przekraczającego granicę.
Do Edirne dotarliśmy o zmroku. Jeden krok za próg samochodu i wszystkie zmysły zostały zaatakowane. Ulice pełne zapachów, światła, w restauracjach mnóstwo gości. Na trawnikach pod drzewami, rodziny rozłożyły się na kocach. Gwar. Ludzie wspólnie jedzą, przechadzają się, idą do meczetu, leżą. Jest czas Ramadanu, o czym wcześniej nie wiedziałem. Hotel znalazłem w 5 minut, blisko dawnego karawanseraju, również hotelu, ale oferującego zbyt drogie dla nas noclegi. Zrzuciłem bagaże i natychmiast ruszyłem w miasto, chcąc zderzyć się z czekającą tam rzeczywistością, coś zjeść i obejrzeć meczety. Otwarte knajpy przywoływały z daleka. Z większości miejsc rozchodził się zapach grillowanego mięsa. Jestem wegetarianinem i szybko się przekonałem,  że w Turcji utrudniało to nieco życie. Poza lokantami ciężko było znaleźć dania bez mięsa. Do jednej z nich wszedłem i dostałem pyszne grillowane warzywa i ciecierzycę w sosie pomidorowym. Po posiłku snułem się z pełnym żołądkiem wśród innych zadowolonych mieszkańców miasta. Atmosfera przypominała karnawał a ja czułem się błogo. Od ulicznego sprzedawcy pamiątek kupiłem mydełka w wymyślnych kształtach owoców: arbuza, winogron, jabłek. Kawałek dalej stał sprzedawca lizaków. Starszy mężczyzna w białym fartuchu donośnie zachęcał przechodniów do skosztowania specjału. Wokół kłębił się tłum dzieci. Skusiłem się na jeden. Zapłaciłem 2 tln i w zamian otrzymałem patyczek zanurzony w wielobarwnej masie roztopionego cukru.
Sklepik rzeźnika. Czyste piękno.

Kierując się ruchem tłumu, dotarłem do pierwszego meczetu. Wszedłem do środka i zamarłem olśniony widokiem. Zobaczyłem przed sobą najpiękniejszy meczet, jaki widziałem w życiu, a przecież Stambuł również pełen jest arcydzieł architektury. Misternie zdobione wnętrze, zwięczone było potężną kopułą. Był to kompleks Selimiye, zbudowany w 1575 roku przez Sinana.  Człowiek ten był jednym z najgenialniejszych architektów świata i pozostawił niezatarte piętno na całym obliczu Turcji, choć jego dzieła, można podziwiać również poza jej granicami (np. meczet w Budapeszcie). Sinan urodził się jako chrześcijanin, by po naukach w szkole janczarów i przyjęciu islamu, stać się nadwornym budowniczym czterech kolejnych sułtanów. Imperium Osmańskie miało cudowną zdolność asymilowania i wykorzystania ku swojej chwale podbitych narodów. Sinan był tego najlepszym dowodem. W czasie swojej 50 letniej kariery zbudował 400 (!) obiektów, w tym Błękitny Meczet czy most w Mostarze. Mimo swojego geniuszu całe życie ścigał się z dawnymi mieszkańcami tych ziem, którzy pozostawili po sobie jeden z najbardziej spektakularnych obiektów w historii ludzkości –Hagia Sophię, której kopuła do dzisiaj pozostaje jedną z największych na świecie.
Kompleks Selimiye. Zachwycająca lekkość.

Przysiadłem we wnętrzu świątyni chłonąc jej piękno. Wokół mnie przechadzali się mężczyźni. Niektórzy z nich rozmawiali, inni modlili się albo tylko odpoczywali od spiekoty. Za niskim płotkiem siedziały kobiety w chustach. Nad nami wszystkimi wisiał potężny żyrandol z setkami świateł. Z zadumy wyrwali mnie dwaj mężczyźni, którzy podeszli by przywitać się i uścisnąć moją dłoń. Spojrzałem na nich spłoszony i bąknąłem, że jestem turystą. Uśmiechnęli się do mnie wyrozumiale i odeszli życząc wszystkiego dobrego.
Eski Cami.

Po godzinie ruszyłem do drugiego meczetu, który zamierzałem w tym dniu odwiedzić. Był nim pochodzący z początków XV wieku Eski Cami. Budowli, położonej w centrum miasta, brakowało lekkości dzieł Sinana. Lekko przysadzista, przykurczyła się przy ziemi, a jej minarety wyglądały na naprędce doklejone. Wnętrze jednak znowu zbiło mnie z nóg. Surowe ściany pokryte były czarną kaligrafią. Litery malowane w różnych stylach, miały w sobie niespotykaną lekkość. Wydawały się bardziej zapisem muzycznych harmonii, niż prozaicznymi literami. Odwiedzający meczet podziwiali je w skupieniu, przed niektórymi modlili się. Nastrój kontemplacji nie przeszkadzał w nieskrępowanej bieganinie dzieci. Nikt ich nie karcił, ani nie wyganiał. Mój syn, widząc wygłupy dzieciaków, dołączył do nich, biegając i fikając koziołki.
Eski Cami. Zabawa dzieci.

Było już późno i postanowiłem wrócić do hotelu. Pierwszy dzień w Turcji odurzył mnie i sprawił, że długo jeszcze nie mogłem zasnąć.
Następnego dnia, przed wyjazdem, odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce: kompleks meczetowy Bejazida II wraz z muzeum zdrowia. Byłem ciekaw jak wyglądało lecznictwo Turcji parę wieków temu. Przejechałem więc starym kamiennym mostem i znalazłem się pod kompleksem, położonym nieco na uboczu. Wnętrze okazałych, odnowionych budynków wypełniały eksponaty, będące niegdyś wyposażeniem izb szpitalnych. Miejsce było piękne, harmonijne i spokojne. Spacerowałem przyglądając się pomieszczeniom, w których trwały zainscenizowane przez manekiny sceny z dawnego życia przybytku. Zobaczyłem aptekę, laboratorium, wnętrze szkoły. Zatrzymałem się przy zespole muzycznym i scenach terapii zajęciowej. Metody pracy z osobami psychicznie chorymi wydawały się niezwykle rozwinięto, jak na epokę w której je wykorzystywano. Szpital powstał pod koniec XV wieku, a to co widziałem, świadczyło o dużym rozwoju medycyny osmańskiej, znacznie przewyższającym wiedzę Europy Zachodniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz